niedziela, 11 grudnia 2011

Półmetek siódmego sezonu HIMYM.


Siódmy sezon „Jak poznałem waszą matkę” od początku sprawiał mi problemy. Po premierowych odcinkach miała się tu pojawić opinia na ich temat i jak wiadomo: nie pojawiła się. Przed napisaniem tego podsumowania przejrzałam wszystkie odcinki z tego roku i jedyne, co mogę napisać to: działo się, oj działo. Podzielę to wszystko na wątki.


Wątek Marshalla i Lily – o ile w 6 sezonie bardziej mnie irytowali niż śmieszyli w tym sezonie jest już normalniej. Może to, dlatego, że Lily przestała non stop opowiadać o zajściu w ciąże, ponieważ spodziewa się dziecka. Scenarzyści postanowili dać im dziecko, na które fani już trochę czekali. To sprawiło, że troszkę wydorośleli. A są mniej denerwujący, bo odnoszę wrażenie, że zostali zepchnięci na drugi plan. Jedyny ważny wątek, jaki przychodzi mi do głowy to ten, że dostali dom. W tym sezonie zdecydowanie ustąpili miejsca dla Barney’a i Robin.


Wątek Barney’a i Robin to zdecydowanie temat przewodni tego sezonu. Jako wielka fanka Barney’a nie mogę narzekać, choć nie będę ukrywać, że miło by było poznać wreszcie matkę. Wróćmy jednak do Barney’a i Robin. Na początku sezonu Barney jest z Norą, a Robin nie może sobie poradzić z tym, że ciągle coś do niego czuje. W 4 odcinku scenarzyści do trójkąta postanowili dodać kogoś jeszcze i tak powstał nam kwadrat: Barney-Nora-Kevin-Robin. Na szczęście nie przetrwało to zbyt długo. Barney i Robin spędzili razem noc, co uświadomiło im, że ciągle coś do siebie czują i tym sposobem Barney zerwał z Norą. Jednak Robin nie potrafiła zerwać z Kevinem. To, dlatego 10 odcinek nosi u mnie nazwę: „Niech ktoś przytuli Barney’a!”. Zdobył się na coś, czego nie spodziewalibyśmy się po nim w okolicach… hmm… w sumie to nigdy. Czy ktoś z was widział kiedyś w Barney’u faceta, który robi wszystko by być z kobietą, którą kocha? A co więcej czy ktoś z was wyobrażał sobie, że Barney będzie miał złamane serce? Ja nie. Wszystko zmienia się między nimi w momencie, gdy Robin myśli, że jest w ciąży. Najpierw Barney jest tym, który się cieszy, a następnie oboje tego nie chcą. Ostatecznie okazuje się, że żadnego dziecka nie było i nie będzie, ale o tym później.

Mamy jeszcze wątek Teda. Wątek Teda… W tym sezonie to jest zdecydowanie coś, co łatwo pominąć. Ted został zepchnięty na sam koniec, nie jesteśmy ani trochę bliżej poznania matki niż byliśmy w 6 sezonie. Były dwa ważne odcinki z tym bohaterem. Jeden, w którym spędził dzień z Victorią i drugi, w którym odnalazł  Slutty Pumpkin. W obu przypadkach było jednak coś, co odwracało od tego uwagę. W tym pierwszym był to zakład o krawat z kaczkami, w drugim przyćmiewały to dwie rzeczy: Lily i Marshall w ich domu oraz Barney i jego bycie Kanadyjczykiem. W tym sezonie Ted zdecydowanie jest postacią mało ważną i mam nadzieję, że w drugiej połowie sezonu się to zmieni.

Wróćmy teraz do odcinka, który był inny niż cała reszta. Po pierwsze to Robin, a nie Ted opowiadała swoim dzieciom o tym jak poznała ich ojca, a właściwie to opowiadała o tym jak dowiedziała się o tym, że nie może ich mieć i że są tylko wytworem jej wyobraźni. Jest to pierwszy odcinek HIMYM, który wyprowadził mnie z równowagi, nie spodziewałam się czegoś takiego. Byłam gotowa założyć, że dziecko nie istnieje bądź Robin je w pewnym momencie straci, ale nie to, że nie będzie ich mieć wcale. Smutne (i niestety prawdziwe) w tym wszystkim jest to, że nie mogła powiedzieć o tym nikomu, bo nie zareagowaliby tak jak powinni. Za wszelką cenę staraliby się ją pocieszyć, a nie o to Robin chodziło. Zakończenie 12 odcinka to jest coś, czego ona chciała, zrozumienia, pocieszenia, a nie próby odwrócenia uwagi.
Siódmy sezon to sezon zmian: partnerów, domu, planów. To sezon który, mimo iż ma większość dobrych odcinków nie zbliżył nas ani o krok do odpowiedzi na główne pytanie: jak Ted poznał matkę swoich dzieci, a o to właśnie tutaj chodzi. Nie wiem czy będę szczęśliwa jak obejrzę wszystkie zaplanowane odcinki, żeby zobaczyć kolor włosów matki czy coś takiego. Liczę na to, że HIMYM nie zostanie rozciągnięte na niewyobrażalną ilość serii i scenarzyści już niedługo zaczną nam zdradzać nieco więcej o matce. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać na nowe odcinki.

sobota, 10 grudnia 2011

Suburgatory – wrażenia po 6 odcinkach.

Tak jak obiecałam obejrzałam jeszcze 3 odcinki, żeby podjąć ostateczną decyzję czy oglądać to dalej czy nie. Zdecydowałam, że 6 odcinków to i tak dużo i czas pożegnać się z przedmieściami i wrócić do miasta.


Odcinki 4-6 obejrzałam jeden po drugim i powiem jedno: odcinek halloweenowy jest świetny. Bardzo podobały mi się te wszystkie ozdoby w tym cudownie zadbanym sąsiedztwie i to, że George musiał o to walczyć. Walka to wielkie słowo, ale zmuszenie Dallas do obejrzenia horrorów, aby przekonać ją do idei straszenia było fajnym pomysłem. Z drugiej strony mamy Tessę, której przyjaciele wierzą, że jest opętana przez ducha Misty i postanawiają przeprowadzić egzorcyzmy. Wszystko fajnie tylko Misty żyje i ma się dobrze. Odcinek kończy się tym, że Tessa i George straszą dzieci i rozdają cukierki, czyli robią to, co powinni i o co walczyli. Pozostałe dwa odcinki są nijakie. Tak ogląda się je miło i łatwo, ale raz jeszcze: nie o to chodzi w komediach. Komedie mają mnie zmusić do śmiechu, a nie wymagając zbyt wiele: do uśmiechu. Tutaj tego nie ma. Ogląda się, nagle zauważa się, ze to już koniec i czas zająć się czymś innym i tyle. Zdecydowanie nie polecam Suburgatory, jeśli ktoś poszukuje komedii, która zmusi go do śmiechu. Nie polecam również dla osób, które oprócz okazji do pośmiania się szukają też historii. Tu głównym wątkiem jest to, że Tessa chce wrócić do miasta i że nie rozumie przedmieść. Nie jest to coś, na co moim zdaniem warto tracić czas.

Jest to jesienna premiera, którą zdecydowanie mogłam sobie darować.

czwartek, 10 listopada 2011

Dlaczego pokochałam Chirurgów? – część 1


Już od jakiegoś czasu miałam w głowie pomysł na notkę o Chirurgach. Miała ona być o premierze i późniejszych odcinkach ósmego sezonu, ale pojawił się nowy pomysł na trzy notki, w których opiszę całą moją przygodę z GA.

Dziś zapraszam na część pierwszą – „Dlaczego pokochałam Chirurgów?”.

(Notka ta powstała przed obejrzeniem odcinków 7 i 8 ósmego sezonu, więc ewentualne duże zmiany są mi nieznane)

Moja przygoda z Greysami rozpoczęła się przez Polsat, który postanowił puszczać jeden z pierwszych sezonów (drugi lub trzeci) w tym samym czasie, co TVN7 nowe odcinki Ostrego Dyżuru. Ja, fanka ER, nie miałam gdzie oglądać tych odcinków i chcąc nie chcąc zaczęłam z bratem oglądać GA. Początkowo z niechęcią, bo jak coś może być lepsze od ER, (jeśli miałabym wybierać między ER a GA, wybrałabym ER), ale z czasem z coraz większą chęcią. W wakacje udało nam się obejrzeć cztery dostępne wtedy sezony i mogłam spokojnie czekać na sezon piąty.

Tak się wszystko zaczęło, ale dlaczego ciągle ich oglądam? Na pewno z przyzwyczajenia, ale nie tylko. Zauroczyły mnie pierwsze trzy sezony. Oglądałam je już kilkanaście razy i zawsze z taką samą przyjemnością, czego nie mogę napisać o późniejszych sezonach (więcej o tym w drugiej części). Jest również genialny soundtrack, bo chyba nikt nie wyobraża sobie GA bez Snow Patrol w tle (między innymi w finale drugiego sezonu). Mamy/mieliśmy (w zależności, na który sezon patrzeć) ciekawe, zajmujące przypadki medyczne, które nie były/są spychane na drugi plan. Jednak to nie wszystko. Są aktorzy, którzy albo są kojarzeni tylko dzięki Chirurgom albo wybili się dzięki nim i robią karierę filmową.

Jak to wszystko się zaczęło? Od salonu w domu, (który w zależności od odcinka wygląda inaczej z przodu) Meredith, która żegna się z Derekiem. To był jej pierwszy dzień, jako stażystki, ale nie tylko jej. Gdy główna bohaterka dociera do szpitala poznajemy resztę załogi MAGIC – Alexa, George’a, Izzie i Cristinę. To właśnie oni grają tu pierwsze skrzypce.

Meredith – główna bohaterka, narratorka większości odcinków i to właśnie wokół niej dzieje się akcja serialu. Po przejrzeniu Internetu wiem, że ją albo się lubi albo niecierpki. Ja należę do grupy ludzi, którzy ją lubią, ale nie ukrywam, że były chwile, gdy miałam jej dość. Po ośmiu sezonach mogę również napisać, że Mer to bohaterka, która zawsze dostaje to, czego chce i właściwie nie ponosi żadnych konsekwencji swoich czynów.
Sezon 2 – jest w pobliżu bomby, która wybucha i jedyne, co jej jest to kilka otwartych ran i zadrapań…
Sezon 3 – tonęła. Akcja ratunkowa trwała pewnie ponad godzinę, a i tak wyszła z tego lekką ręką.
Sezon 7/8 – zniszczyła badania Dereka, a jedyną tego konsekwencją była utrata pracy na jeden dzień…
To tylko trzy przykłady, ale łatwo byłoby znaleźć jeszcze kilka innych. Samo jej bycie z Derekiem jest kolejnym dobrym przykładem.

Alex – początkowo miał być bohaterem drugoplanowym, ale na nasze szczęście postanowiono zrobić z niego piątego stażystę Bailey. Dla mnie Alex to serialowy pechowiec. Jego związki się rozpadają zanim jeszcze się tak naprawdę zaczną:
Izzie – byli i nie byli razem, wzięli ślub, a zaraz potem rozwiedli się.
Ava/Rebbecca – początkowo pacjentka, później kochanka. Skończyło się tym, że kobieta trafiła do zakładu zamkniętego.
Położna Callie (wybaczcie, nie pamiętam jej imienia) – coś było, ale się nagle skończyło. Bardzo możliwe, że do siebie wrócą, bo pojawiła się informacja o powrocie aktorki do serialu.
Addison – naprawdę lubiłam ich romans, ale wysłano Addie do LA i wszystko się skończyło.
Lexie – tu podobnie jak z Izzie – byli i nie byli razem, ale na szczęście przestano ich łączyć.
Oprócz tego Alexa inni albo lubią, albo nie przez co bardzo często jest przedstawiony, jako samotny, dobry przyjaciel dla wszystkich.

George – jeden z moich ulubionych bohaterów. Łatwo przyjdzie mi napisać, że dorastał na naszych oczach. Na początku było to słodki, nieszczęśliwie zakochany w Mer George, który był dość niezdarny, jeśli chodzi o bycie lekarzem. Z czasem jednak zmienił się w pewnego siebie, wspaniałego lekarza (to głównie za sprawą Owena). George to przykład tego jak łatwo coś w tym serialu zmienić – nie zdał egzaminu i miał powtarzać staż, robił to jednak tylko przez pół roku…
Niestety nie ma szansy na jego powrót do serialu, czego bardzo żałuje. Choć może lepsze to niż żeby robili z niego ducha.

Izzie – tu będzie krótko, bo Izzie to bohaterka, której nie cierpię i bardzo się cieszę, że zniknęła. Mam nadzieję, że nie ma żądnych planów na jej powrót, bo to byłoby straszne.

Cristina – tu mam problem jak ją opisać. Cristina to bohaterka pewna siebie, oddana swoim poglądom, uparcie dążąca do zostania kardiochirurgiem. Zrobi wszystko dla ludzi, których kocha. Warto tu wspomnieć o tekście, który widziałam, jako komentarz pod promem 8x09: „Jak Cristina płacze to wiadomo, że coś się dzieje”. To w sumie prawda. Pamiętam tylko trzy sceny, gdy ona płacze. Pierwsza po stracie dziecka Burke’a, druga po tym jak Burke zostawił ją przed ołtarzem i trzecia w finale szóstego sezonu w czasie operacji Dereka i po postrzale Owena.

Oprócz MAGIC od pierwszego sezonu są również: Szef, Bailey i Derek. Pod koniec pojawiła się również Addison, ale od czwartego sezonu w Seattle jest ona tylko gościem. Dopiero później do serialu doszli bohaterowie, bez których nie wyobrażam już sobie GA: Callie, Mark, Owen, Lexie. Reszta (stałej już teraz) obsady to między innymi: Jackson, April, Arizona i Teddy.

Wróćmy jednak jeszcze raz do tego „Dlaczego pokochałam Chirurgów?” i podsumujmy to krótko:
1) Przypadki medyczne – wymieniając na szybko kilka przykładów: złączeni dorośli bliźniacy, pięcioraczki, facet z bombą.
2) Soundtrack – głównie Snow Patrol, ale posłuchajcie sobie „Off I Go” Grega Laswella lub „Black Tables" Other Lives i zobaczcie czy nie kojarzy wam się to z piątym sezonem.
3) Bohaterowie i ich historie.
4) Pierwsze trzy sezony, późniejsze to już tylko spadek formy i próba powrotu do tego, co było.

Jeśli ktoś zastanawia się nad tym serialem to namawiam do przestania i po prostu obejrzenia. Naprawdę warto.

I już dziś zapraszam na drugą część.

czwartek, 20 października 2011

Suburgatory – wrażenia po trzech odcinkach.

Suburgatory znalazło się na mojej liście premier, których nie zamierzam przegapić i dopiero wczoraj udało mi się to obejrzeć. Zapraszam do przeczytania opinii.


Produkcja zadebiutowała na antenie ABC 28 września i przyciągnęła przed ekrany 9,8 miliona widzów. Do tej pory wyemitowano cztery odcinki, ja obejrzałam trzy z nich.

Serial przedstawia losy ojca, który decyduje się na przeprowadzkę z Manhattanu na przedmieścia, aby dać szansę na lepsze życie dla swojej szesnastoletniej córki. Czy to wypali? Przekonamy się oglądając kolejne odcinki. Tak wygląda trailer:
A jak jest w rzeczywistości? Trzy odcinki, które widziałam obejrzałam w jeden wieczór. Zrobiłam to chyba tylko dlatego, że serial się naprawdę dobrze ogląda. Jest miły dla oka, nie wymaga myślenia i coś się w nim dzieje, akcja się nie zatrzymuje. Główna bohaterka (Tess) jak to bywa w takich produkcjach zupełnie nie pasuje do miejsca, w którym się znalazła. Ma inne nastawienie do życia, inny styl ubierania się i wszystko w nowym miejscu jest dla niej dziwne i pozbawione sensu. Jej ojciec (George) też zachowuje się jak przystało na rodzica w takiej produkcji: daje szansę dla sąsiadów, ale jednocześnie świetnie dogaduje się z córką i przez nią próbuje tych sąsiadów zmieniać. Aż chce się zaśpiewać „ale to już było...” i podać pierwszy z brzegu przykład: „Wredne dziewczyny”. Tam mamy Cady, której rodzice postanawiają wrócić do Stanów. Dziewczyna idzie do nowej szkoły, ma inne przyzwyczajenia niż jej rówieśnicy, ale z czasem się zmienia i zaczyna się jej tam podobać. Tylko czekać na moment jak to samo stanie się z Tess, która już w trzecim odcinku przeprowadziła mają rewolucję zmieniając zawartość gazetki szkolnej.

Suburgatory to według wszystkich informacji komedia. Ja w czasie tych trzech odcinków uśmiechnęłam się może z cztery razy. Serial mnie nie bawi, nie ma w nim nic zabawnego, dowcipy są już znane, a na humor sytuacyjny też nie liczę. Dowcip został tu zastąpiony fajnymi ujęciami. Naprawdę ogląda się to bez problemu, nie ma sztucznych scenerii, wszystko jest ładnie nagrane i zmontowane, a to spory plus.

Wspomniałam już trochę o głównych bohaterach, ale warto również wspomnieć o trzech bohaterach drugoplanowych, którzy odgrywają istotną rolę w życiu George’a i Tess. Zacznę od jedynego mężczyzny w zestawieniu - Noah Werner (Alan Tudyk). Noah jest przyjacielem George’a, wprowadza go w życie na przedmieściach i ratuje z opresji (pożycza grill na przyjęcie). Wydaje mi się, że będzie to postać sporo wnosząca do serialu, bo nawet, gdy jest tylko tłem i ma mało do powiedzenia, gra tak, że wiemy iż on tam jest. Kolejnymi bohaterkami drugoplanowymi są Dallas Royce (Cheryl Hines) i Sheila Shay (Ana Gasteyer). Ta pierwsza to, używając określenia z „Wrednych dziewczyn”, plastik. Mamy tu idealną fryzurę, opaleniznę i obowiązkowy dekolt. Jednak niech jej wygląd nas nie zmyli. Dallas nie zachowuje się jak typowy plastik. Jest pomocna, wścibska i w pewien sposób opiekuńcza. Jest kobiecym przewodnikiem George’a po przedmieściach. Sheila z kolei to przykład typowej gospodyni domowej: przynosi obiad, zaprasza na kolację, zajmuje się ogrodem i podglądaniem swoich sąsiadów. To właśnie z nią bohaterowie muszą się użerać – Sheila jest ich najbliższą sąsiadką. Ta trójka sprawi, że przynajmniej główny bohater będzie miał zajęcie. Jeśli chodzi o towarzystwo dla Tess to jest ono mało widoczne i nie zapada w pamięć.

Mimo tego iż serial ogląda się lekko to nie wiem czy zdecyduję się na obejrzenie całego sezonu. Istnieje sporo lepszych seriali komediowych (np. „Jak poznałem waszą matkę” czy „Teoria wielkiego podrywu”) i cała gama seriali dramatycznych, dla których lepiej poświęcić swój czas niż na Suburgatory. Bo ładne ujęcia i brak śmiechu z tła to jednak trochę za mało, żeby mnie przyciągnąć. Dam jednak Tess i George’owi jeszcze szansę i obejrzę trzy kolejne odcinki i wtedy zdecyduję czy oglądać dalej czy nie. Liczę na to, że serial się jeszcze rozkręci i pokaże coś czego jeszcze nie było.

wtorek, 18 października 2011

„Malowany welon”

Pierwsza myśl po obejrzeniu filmu: ah. Druga: oh. Trzecia: jak dobrze, że to wreszcie obejrzałam.


„Malowany welon” trafił na moją listę filmów do obejrzenia ze względu na Edwarda Nortona. Jak już pisałam przy okazji notki o „25 godzinie” tego aktora pokazał mi mój brat i jestem mu za to wdzięczna. Nie widziałam jeszcze złego filmu z nim i z przyjemnością oglądam kolejne produkcje, bo warto. Tak jest i tym razem. Film opowiada historię małżeństwa, które wyjeżdża do Szanghaju. Walter Fane (Norton) jest bakteriologiem i bada przyczyny różnych chorób, gdy dociera do niego wieść o epidemii cholery w małej wiosce postanawia tam jechać, żeby pomóc. W międzyczasie jego żona Kitty (Naomi Watts) ma romans i gdy dowiaduje się o wyjeździe męża liczy na to, że on pozwoli jej zostać. Tak się jednak nie dzieje. Małżeństwo razem jedzie do wioski, aby tam w jej przypadku początkowo nie robić nic, a jeśli chodzi o niego to robić wszystko. Tak w skrócie można opisać fabułę filmu, który początkowo jest dość nudny (to nie tylko moja opinia, podobne są na filmwebie), aby z czasem sprawić, że widz nie chce ruszyć się sprzed ekranu. Na naszych oczach bohaterowie zmieniają się i zaczynają postrzegać pewne sprawy inaczej. Kibicujemy im, aby wszystko się udało: żeby żyli w zgodzie, zwalczyli cholerę i wrócili do domu cali i zdrowi. Oprócz głównych bohaterów mamy też innych, którzy mimo iż są tłem dla Nortona i Watts grają świetnie. Anthony Wong Chau-Sang jako Generał Yu sprawia, że jego postać jest autentyczna: początkowo przeraża i budzi respekt, ale z czasem robi wszystko, aby pomóc Walterowi. Mamy również Toby’ego Jonesa, Lieva Schreibera oraz cały szereg innych aktorów, których trudno mi teraz wymienić, którzy sprawiają, że ten film ogląda się łatwo i z wielką przyjemnością. 
„Malowany welon” to film, o którym nie potrafię napisać złego słowa. Historia wciąga praktycznie od początku, aktorzy są świetni, w tle słychać dobrze dobraną muzykę, a do tego dochodzą świetne ujęcia Chin. To film, który moim zdaniem warto obejrzeć i gorąco go polecam!

niedziela, 16 października 2011

Bo ja pana nie rozumiem, panie Allen.

 
Ostatnio miałam okazję obejrzeć dwa filmy, za które odpowiada Woody Allen i po obu miałam takie samo wrażenie: „ale o co chodzi?”.

Pierwszym filmem jaki obejrzałam było „Wszystko gra” z Jonathan Rhys Meyers i Scarlett Johansson. Zainteresowałam się nim ze względu na Meyersa właśnie, bo chciałam go zobaczyć jako kogoś innego, a nie tylko jako Henryka VIII. To się udało, choć momentami widać w nim takie henrykowskie zachowanie pod tytułem: „bo liczę się ja i tylko ja” (ale spora ilość bohaterów tak ma, więc to wybaczam). Dla mnie na tym kończą się plusy teg filmu. Johansson mnie w tym filmie drażni. Jest nijaka i jest tam chyba na zasadzie takiej muchy uporczywie latającej koło głowy. Reszta bohaterów dla mnie nie istnieje, tylko Meyers jest widoczny i godny zapamiętania jako Chris. Sam film ciągnął mi się niemiłosiernie i byłam szczęśliwa, że to już koniec. Na szczęście zakończenie nadrabia trochę za cały film – zaczyna się coś dziać i szczerzę napiszę, że nie spodziewałam się takiego zakończenia. Sądziłam, że Chris jednak będzie z Nolą.

Drugim filmem było „Vicky Cristina Barcelona”. Jak dla mnie najgorzej spędzone 100 minut w ostatnim czasie. Już po 15 minutach miałam dość i gdyby nie fakt, że oglądałam go z koleżankami zostałby wyłączony. Plusem tego filmu jest dla mnie piosenka, którą można usłyszeć na początku. Jest przyjemna i szybko wpadła mi do głowy. Tu niestety plusy się kończą. Znowu mamy denerwującą Johansson, która w filmach Allena się nie sprawdza. Widziałam z nią 7 innych produkcji i tam mi pasowała, tu już nie. Nie rozumiem również dlaczego Penélope Cruz dostała za ten film tyle nagród. Jej postać jest denerwująca, mało wnosząca do filmu. Reszta aktorów po prostu tam była. Film jest nijaki, właściwie o niczym i jego głównym zadaniem było chyba tylko ukazanie Barcelony. Szkoda.

Możliwe, że ja tych filmów nie rozumiem, że mają w sobie jednak to coś, czego nie wszyscy mogą dostrzec. Możliwe również, że trafiłam na dwa słabsze filmy z wszystkich, które wyprodukował Allen (słyszałam taką opinię o „Vicky Cristina Barcelona”). Czy dam jeszcze szansę dla produkcji pana Allena? Pewnie tak, bo ciągle kusi mnie obejrzenie „O północy w Paryżu”. Może ten film sprawi, że pokocham Paryż a przy okazji Woody’ego Allena. Kto wie.

niedziela, 25 września 2011

Person of Interest – po premierze.


Person of Interest to jedna z tegorocznych premier, która trafiła na moją listę i cieszę się, że się tam znalazła. Po obejrzeniu bardzo kiepskiego początku Grey’s Anatomy (notka o tym pojawi się w najbliższym czasie) musiałam obejrzeć coś dobrego i się nie zawiodłam.

Serial opowiada historię Reese’a (James Caviezel), który w wyniku starcia z ulicznym gangiem trafia na posterunek, z którego wyciąga go Finch (Michael Emerson). I tak się wszystko zaczyna. Reese dostaje zlecenie pilnowania pewnej kobiety i robi to bardzo dobrze (jak przystało na byłego agenta CIA). Obaj mężczyźni mają swoje sprawy związane z rządem i z czasem na pewno dowiemy się o o innych powiązaniach. Nie chcę wam zdradzać fabuły, ponieważ odcinek jest naprawdę dobry i uważam, że warto się tą produkcją zainteresować, więc wymienię wam tylko kilka plusów.
1) Michael Emerson – zainteresowałam się serialem ze względu na tego aktora i nie żałuję. Emerson był świetny w Lost i jest świetny tutaj. Nie ma gorszej sceny, zawsze gra dobrze i lekko się go ogląda. Na końcu odcinka jest scena, gdy jego bohater rozmawia z Reesem i jest tam tekst, który mi od razu skojarzył się z Lostem:
„ - Dlaczego ja?
- Od dawna cię obserwowałem, John. Mamy więcej wspólnego, niż mógłbyś myśleć.”
Czy tylko ja tu widzę Bena i Johna Locke’a?
2) Motyw liczb – kolejne powiązanie z Lost. Osobiście lubię wszelkie teorie spiskowe, które są wytłumaczone za pomocą liczb, więc to już mi się tu podoba. Mam nadzieję, że motyw z numerami ubezpieczenia będzie ciekawie poprowadzony.
3) Szybka, zwarta akcja – to jest plus i to wielki. Odcinek wciąga, ogląda się to wszystko szybko i bardzo przyjemnie. Osobiście nie miałabym nic przeciwko obejrzeniu kolejnego.  Widzę w tym wszystkim J. J. Abramsa.

Serial warto zobaczyć choćby po to, żeby popatrzeć na Nowy Jork. Nie ma tu wprawdzie panoramicznych ujęć, które pokazywałyby miasto, ale akcja serialu dzieje się tam nie bez powodu. Maszyna, którą wykorzystują bohaterowie powstała z powodu 11 września, w NY mieszka mnóstwo ludzi co daje wiele możliwości na potoczenie losów bohaterów. W trzech słowach: obejrzyjcie, bo warto. 

poniedziałek, 19 września 2011

Serialowy kalendarz.

W ramach tego iż już jutro będzie można obejrzeć 2 premierowe odcinki How I Met Your Mother postanowiłam wam pokazać mój serialowy kalendarz na wrzesień i październik. Wygląda na pełny. :)
Zdjęcie można powiększyć.

Legenda:
Na niebiesko podkreśliłam wszystkie premierowe odcinki powracających seriali.
Na różowo podkreślone są nowości.
Na zielono jest halloweenowy odcinek Pretty Little Liars.
Wykrzykniki przy 4 odcinkach Body Of Proof oznaczają, że te odcinki były już emitowane w Polsce przy okazji emisji 1 sezonu na FoxLife.

I jak wam się podoba?

Słaby koniec słabego sezonu – parę słów o 4 sezonie True Blood.

Moja przygoda z True Blood trwa 5 miesięcy, więc dobrze pamiętam początki tego serialu oraz każdy sezon z osobna. Pierwszy był średni, drugi mnie denerwował, trzeci był świetny (Russell Edgington!), więc liczyłam na to, że czwarty również będzie dobry. Nie był.

(Uwaga w dalszej części zdradzam fabułę 4 sezonu, więc jak planujecie go oglądać to nie czytajcie notki.)

Zacznijmy od tego, że w finale 3 sezonu Sookie znika gdzieś ze swoją matką chrzestną. Dla mnie super. Liczyłam, że w 4 będzie trochę wróżkowych scen, że ona tam trochę pobędzie i dopiero potem wróci, gdzie wszyscy będą pytać „o, Sookie, gdzie Ty byłaś?!”. Pytali, ale bohaterka w tym „świecie” spędziła jakieś 5 minut, narobiła bałaganu i sobie poszła. Sama kraina (naprawdę nie wiem jak to nazwać) była jakaś taka dziwna, a te wróżki zmieniające się w potwory i strzelające kulami mocy. No proszę... Może niech jeszcze krzykną „transformacja!” i będzie zupełnie jak w Dragon Ball. Sookie wraca do domu i okazuje się, że minęło trochę więcej czasu niż zakładała. Jason jest policjantem, Bill został królem, Eric kupił jej dom, a całe miasto myśli, że ona nie żyje. Minął rok, ale jakoś tego nie zauważamy, bo mimo nowości w fabule ona szybko się gubią i przestajemy pamiętać, że był jakiś przeskok w czasie. Przeskok więc im się nie udał, a co więcej akcja sezonu znowu trwała jakieś 2 tygodnie, więc w 5 sezonie powinna być zima. Na śnieg nie liczę, ale mam nadzieję, że Sookie znowu nie będzie biegała w jednej ze swoich letnich sukienek.

W 4 sezonie pojawiają się kolejne magiczne rzeczy. Oprócz wampirów, zmiennokształtnych, panterołaków, wilkołaków i wróżki mamy tu jeszcze czarownice oraz medium. Szczerze powiem, że dalej nie wiem po co zrobiono z Lafayette’a medium i dochodzę do wniosku, że tam niedługo nikt nie będzie po prostu człowiekiem, każdy będzie kimś innym. Jeśli chodzi o wróżki to ich rola w 4 sezonie była ważna: Marnie postanowiła wyruszyć na wojnę z wampirami w czym początkowo pomaga jej Antonina (wiedźma spalona na stosie, która sprawiła, że wampiry wyszły w dzień na ulic) oraz grupka zwolenników, którzy później są przez nią przetrzymywani. Początkowo było ciekawie: Eric stracił pamięć przez co mieliśmy trochę śmiesznych (a potem męczących) scen i mogliśmy pooglądać jego relację z Sookie. Bill starał się udowodnić, że jest świetnym królem, Pam straciła twarz. Działo się, aż przestało. Wróciło TB, w którym akcja się wlecze, odcinki są bo są i tylko ich końcówki naprawdę coś znaczą. Tu chciałoby się napisać: ale ostatnie 3 odcinki były przecudowne i wynagrodziły całą mękę sezonu. Nie zrobiły tego. W prawdzie w 11 odcinku coś zaczęło się dziać: wampiry postanowiły zaatakować Marnie, oczywiście we wszystko zamieszana była Sookie, więc nie odbyło się bez łzawej sceny pod tytułem: „umrę tylko dlatego, żeby Sookie mogła żyć”. Marnie zginęła, ale nie do końca. Jej duch zawładnął ciałem Lafayette’a. Spodziewałam się, więc jakiegoś fajnego finału, a przynajmniej paru ładnych minut w czasie których byłoby to jakoś efektownie zakończone. Może ktoś był zachwycony tą sceną pod domem Billa, ale ja nie. Dla mnie była słaba, nawet bardzo słaba, a to jak Marnie sobie odeszła było rozczarowujące. Reszta finału nie była lepsza. Mieliśmy ciągnące się, lekko bezsensowne i nudne sceny. Kolejną łzawą scenę z trójkątem: Bill-Sookie-Eric, ale tym razem pod tytułem: „kocham was, ale nie mogę z wami być”. Ciekawa jestem jak długo wytrzyma w swoim postanowieniu: odcinek, dwa?

Jednak, żeby nie wyszło na to, że znalazłam same wady przyszedł czas na plusy tego sezonu (a bardziej finału). Jak zwykle w finale zamknięto wątek tego sezonu: Marinie i wiedźmy, ale pojawia się coś nowego. Pojawił się kolega z wojska Terry’ego, Arlene ucięła sobie pogawędkę (kolejne medium?!) z Rene, który ostrzegł ją przed Terrym co może oznaczać jedno: dowiemy się więcej o przeszłości Terrego i to nie będzie ładne (a przynajmniej na to liczę). Mamy również dwa powroty, które się łączą: wielebny Steve Newlin pojawił się w drzwiach Jasona jako wampir oraz Russell wydostał się spod betonu. Liczę, więc na to, że sezon 5 będzie bardzo podobny do sezonu 3 czyli będzie się kręcił głównie wokół wampirów. Kolejnym plusem są dla mnie śmierci dwóch nielubianych przeze mnie postaci. Po pierwsze Jesus, na którego scenarzyści jakby nie mieli pomysłu. Najpierw był pielęgniarzem, potem brujo, a na końcu skończył jako potężny czarodziej, który potrafi obudzić w sobie demona przez co zmieniał się jego wygląd. Po drugie Tara, na której zniknięcie liczyłam od pierwszego sezonu i mam nadzieję, że w 5 nie będzie w jakiś magiczny sposób żyła, bo to byłoby okrutne. 

Podsumowując 4 sezon był najsłabszym sezonem w historii True Blood. Nie wykorzystano możliwości jakie dawało pojawienie się wiedźm, wątki były bezsensowne i urywane, jakby scenarzyści dochodzili do tego samego co ja i postanawiali z tego zrezygnować. Niektóre sceny były zbyt długie i zbyt nudne przez co traciło się chęć do dalszego oglądania. Często również trzeba było czekać aż 40 minut, żeby wreszcie coś zaczęło się dziać. Mimo wszystko za rok zainteresuję się datą premiery 5 sezonu, bo zachęca mnie do tego powrót Russella i aktualny brak informacji na temat pojawienia się kolejnych „odmieńców”.   

piątek, 16 września 2011

Wilfred – wrażenia po pierwszym sezonie.

 
Ostatni odcinek pierwszego sezonu stacja FX wyemitowała tydzień temu, ale ja obejrzałam go dopiero teraz. I łatwo będzie mi napisać, że czekałam na coś takiego.

Serialem zainteresowałam się z kilku powodów. Jednym z nich było zobaczenie Elijaha Wooda w czymś innym niż „Władca pierścieni”. Kolejnym to, że był emitowany w wakacje kiedy nie ma zbyt wielu ciekawych produkcji do oglądania, a ostatnim był ciekawy pilot.
Wszystko zaczyna się w chwili, gdy Ryan próbuje popełnić samobójstwo. Pisze pożegnalny list (gdy go widzimy jest to któraś z kolei wersja, chyba 4), połyka garść tabletek, popija je alkoholem i kładzie się spać. Teraz mogłabym napisać, że następnie widzimy jak Ryana znajduje jego dziewczyna/siostra/matka/przyjaciel, ale nie mogę. Rano Ryan wstaje jak gdyby nigdy nic, tyle że może rozmawiać z psem swojej sąsiadki Wilfredem. Co w tym takiego dziwnego? To że pies dla Ryana odpowiada i mogą prowadzić normalne rozmowy. Nie będę ukrywała, że pilot mnie zachwycił. Było to coś innego, niezrozumiałego (co się stało i dlaczego tylko Ryan rozumie Wilfreda) i przyciągającego. Niestety dla mnie było tak tylko w pierwszym odcinku. Drugi miał ogromny spadek, oglądałam, bo już zaczęłam i miałam nadzieję, że jednak coś z tego będzie, nie było. Większość sezonu obejrzałam z nastawieniem: „zaczęłam to skończę, zostało już niewiele”. Coś się jednak zmieniło w czasie oglądania 12 odcinka. Przez cały sezon widzimy jak Ryan pomaga swojej sąsiadce Jennie przez co spędza dużo czasu z Wilfredem (czasami miałam wrażenie, że to już pies Ryana, a nie Jenny), a tu nagle musi podjąć decyzję: zostać tu gdzie jest czy lecieć z piękną kobietą do Włoch. Ryan podjął swoją decyzję, ale moim zdaniem w tym wszystkim jest duży udział Wilfreda. I tak doszłam do finału: sprawy z pracą Jenny się skomplikowały i z tego powodu Ryan, który jest prawnikiem, postanawia jej pomóc. Dochodzi do tego, że jest on gotowy zrobić wszystko, aby pomóc Jennie i sobie przy okazji: chce z nią wreszcie być, a nietylko pomagać jej w pracach domowych. Sezon kończy się tym, że Jenna wierzy, że jest w ciąży (widzowie wiedzą, że nie jest i że chodzi o inną bohaterkę), małżeństwo siostry Ryana rozpada się, a Ryan... 
Przez cały sezon Ryan i Wilfred spędzają dużo czasu w piwnicy domu Ryana. Najczęściej tam palą, ale były również inne sceny, np: widzieliśmy odpoczywającego tam Wilfreda bądź Ryana, który sprzątał w pudłach ze starymi rzeczami. Na końcu dowiadujemy się, że za drzwiami, gdzie powinny znajdować się schody do piwnicy jest szafa i żółta piłka Wilfreda. Wtedy pojawiają się pytania: czy Ryan śpi? Czy to wszystko to efekt zatrucia lekami bądź choroba psychiczna? Scenarzyści nie odpowiedzieli na ani jedno pytanie, ale stworzyli kolejne i aby uzyskać na nie odpowiedź trzeba czekać na 2 sezon.

Czy polecam obejrzenie tego serialu? Nie jest mi łatwo odpowiedzieć. Mamy świetny początek i świetny koniec, ale żeby dojść od początku do końca trzeba obejrzeć 11 średnich odcinków. Czy warto się przemęczyć? Moim zdaniem tak, więc jeśli nie mieliście jakiś konkretnych planów na zagospodarowanie 6,5h to teraz macie.

piątek, 9 września 2011

„New Girl” – wrażenia po pilocie.

Mimo iż telewizyjna premiera serialu będzie miała miejsce za 11 dni (20 września) to już teraz pilot serialu można obejrzeć online i gorąco to polecam.


Moje pierwsze wrażenie po obejrzeniu zapowiedzi: o nie, to już przecież było tyle razy. Drugie: no dobra może być ciekawie. I jest. Serial zaczyna się tą samą sceną, którą zaczyna się trailer, więc ma się małe wrażenie, że to już przecież było, ale dalej jest lepiej. Pilot daje nam szansę poznać bohaterów w pewnym stopniu. Mamy tu główną bohaterkę Jess, która właśnie rozstała się ze swoim chłopakiem i wprowadza się do mieszkania zamieszkanego przez trzech facetów: Schmidta, który jest pewny siebie (w czasie pilotu dwa razy widzimy go bez koszuli), ale potrafi dogadać się z Jess. Jest również kobieciarzem co można bardzo szybko zauważyć. Trenera, który nie potrafi rozmawiać z kobietami, a spora część jego wypowiedzi brzmi jak polecenia oraz Nicka, który 6 miesięcy wcześniej rozstał się ze swoją dziewczyną i nie potrafi sobie z tym poradzić.
W odcinku pokazany jest początek przyjaźni między bohaterami. Mężczyźni nie mogąc znieść Jess oglądającej po raz któryś „Dirty Dancing” wyciągają ją do baru, aby tam kogoś poznała. Pomagają jej przeboleć rozstanie i nie dopuszczają do tego, aby była kolejny raz zraniona. Dzięki temu mamy szansę zobaczyć jacy oni tak naprawdę są i co są w stanie dla siebie zrobić.

Było mi trudno znaleźć jeden powód dla którego warto zainteresować się tą produkcją, ale po pilocie ten problem zniknął. Mamy tu Zooey Deschanel, którą polubiłam w tej produkcji od pierwszego wejrzenia. Jej bohaterka śpiewa, jest otwarta, sympatyczna i lekko roztrzepana.  Mamy również trzech męskich bohaterów, którzy mogą się okazać naprawdę fajnymi bohaterami jeśli tylko scenarzyści nie postanowią nagle ich zmienić. Choć ja i tak mam już swojego ulubieńca – Nick podbił moje serce swoim brakiem pewności siebie i oddaniem dla przyjaciół. Jest również Cece, przyjaciółka Jess, która moim zdaniem będzie hamować niektóre zachowania chłopaków (i dobrze!). Co jeszcze? Obejrzyjcie pilot i zobaczcie, bo naprawdę warto. To moim zdaniem bardzo dobry sposób na spędzenie 25 minut. Mnie pilot przekonał do dalszego zainteresowania się tą produkcją i mam nadzieję, że drugi odcinek mnie nie zawiedzie.

poniedziałek, 5 września 2011

2 sezon „Przepisu na życie”


„Przepis na życie” to aktualnie jedyny polski serial, który oglądam na bieżąco. Ma dobrze dobraną obsadę (uwielbiam Adamczyka jako Andrzeja), fajne ujęcia i niebanalną fabułę. Jutro o 21:30 na TVNie startuje 2 sezon tego serialu, ale dwa pierwsze odcinki są już dostępne na TVN Player. W dzisiejszej notce opiszę moje wrażenie po pierwszym odcinku.

Ostatni odcinek 1 sezonu kończy się w momencie, gdy Anka zaczyna rodzić i od tego zaczyna się ten sezon. Odcinek krąży koło tego wątku: najpierw mamy poród, później widzimy synka, jest kolejna ciąża, ale ciągle gdzieś w tym wszystkim jest zgubiony telefon i tęsknota za Jerzym (bądź Anką). Odcinek trzyma poziom, mamy to do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić w pierwszym sezonie: gotowanie, rozmowy Andrzeja i Beatki bądź Mani i Grubej. Nie zmieniło się nic oprócz... Pory roku. W pierwszym sezonie produkcji akcja dzieje się w zimie. Mamy płaszcze, szaliki i jeżeli dobrze pamiętam śnieg. Drugi sezon powitał nas wiosenną, a nawet letnią pogodą. Syn Jerzego nawet wspomina o zbliżających się wakacjach. Ja rozumiem, że była przerwa w produkcji, ale czy nie dało się zrobić tego odrobinę prawdziwiej? Czy widzowie mają udać, że wcale nie minęły jakieś 3-4 miesiące i syn Anki powinien już tyle mieć, a nie być noworodkiem? Kolejną rzeczą, która rzuciła mi się w oczy to to, że Anka tak szybko zdobyła duplikat swojej karty. Zawsze wydawało mi się, że wyrobienie drugiej karty zajmuje trochę więcej niż 5 minut, ale czego się nie robi w telewizji. Trzecią rzeczą (i nie ostatnią) jest sprawa ze zniszczonym dowodem Jerzego. Poprawcie mnie, ale czy od jakiegoś czasu nie wystarczy nam dowód osobisty, żeby przekroczyć granicę? I ostatnia rzecz, dość zabawna. Polecam zwrócić uwagę na szalejący zegarek w meczu, który ogląda Klemens. Na początku jest 3:59, a następnie odpowiednio: 4:53 i 4:25, a na końcu sceny można usłyszeć jak komentator mówi o 67 minucie. Ciekawe, prawda? 

piątek, 2 września 2011

Wakacyjne serialowe odkrycia

Moje tegoroczne wakacje były długie i jeszcze trwają, więc miałam sporo czasu na poznanie nowych seriali. Dzisiejsza notka będzie poświęcona moim największym odkryciom.

1) Żona idealna (The Good Wife)
Serial prawniczy przedstawiający losy Alicji Florrick, która po ujawnieniu skandalu związanego z jej mężem musi przejąć rolę głowy rodziny. Właśnie w tym momencie poznajemy Alicię (graną przez Juliannę Margulies) – trochę niepewną nowej roli kobietę, która szuka sposobu na pogodzenie się z tym co zrobił jej mąż.
Początkowo serial mnie nie wciągnął. Oglądałam wszystko tylko nie to, gdy nagle nie miałam już czego oglądać. Wróciłam i wciągnęłam się na dobre. Możliwe, że to zasługa rozbudowującej się roli Kalindy (Archie Panjabi), spora zmiana (moim zdaniem na lepsze) w stylu bycia Cary’ego (Matt Czuchry), ale największym plusem było pojawienie się Elia Golda (Alan Cumming). 
Jest to bardzo dobrze napisany serial prawniczy, w którym życie głównej bohaterki odgrywa ważną rolę. W miarę oglądania dowiadujemy się coraz więcej o przeszłości jej i jej najbliższych i chcemy wiedzieć co będzie dalej. 
Premiera 3 sezonu zaplanowana jest na 25 września, więc macie jeszcze trochę czasu na zainteresowanie się tą produkcją, ale uwaga: wciąga.


2) Teoria wielkiego podrywu (The Bing Bang Theory)
Serial komediowy, w którym głównymi bohaterami są fizycy – Sheldon Cooper i Leonard Hofstadter oraz ich sąsiadka Penny. Równie ważnymi postaciami są Howard Wolowitz (inżynier) i Rajesh Koothrappali (astrofizyk), którzy są przyjaciółmi Sheldona i Leonarda i pracują z nimi na Uniwersytecie.
Serial pełen jest odniesień do fizyki i innych dziedzin nauki, ale nie zrażajcie się. Bardzo łatwo znaleźć w nim coś dla siebie i jest to doskonały sposób na spędzeniu 20 minut. Wielkim plusem tego serialu jest również Sheldon (Jim Parsons), który ma swoje różne zwyczaje, np: w każdy wtorek je chińszczyznę.

3) Słodkie kłamstewka (Pretty Little Liars)
Serial opowiada o pięciu nastolatkach. Jedna z nich ginie jednak w niewyjaśnionych okolicznościach, a rok później pozostałe zaczynają dostawać dziwne smsy.
Jest to serial, który ogląda się strasznie łatwo i przyjemnie. Wiele wątków jest dość przewidywalnych i mogą zrazić, ale z czasem serial wciąga na tyle, że chce się wiedzieć co będzie dalej. Plusem jest też to, że część sezonu emitowana jest w wakacje kiedy nie ma nic innego do oglądania. Jeśli poszukujecie miłej odskoczni od seriali dramatycznych na przykład to PLL jest dobrym wyborem.


Przy okazji wakacyjnych odkryć warto również wspomnieć o Układach (Damages), które odkryłam w tym roku i liczyłam, że nadrobię do czasu emisji nowych odcinków. Tak się niestety nie stało i ciągle liczę na to, że uda mi się wreszcie znaleźć trochę czasu dla tego serialu. Jest to świetny thriller prawniczy, którego akcja rozgrywa się w Nowym Jorku. Serial ma nietypową formę narracji – retrospekcje są tu naprawdę ważne i trzeba oglądać go dość uważnie. Dlaczego serial ten nie dostał oddzielnego punktu? Widziałam jedynie pierwszy sezon i trudno mi napisać o nim więcej niż to, co już napisałam.

środa, 31 sierpnia 2011

25 godzina

Pewnie gdyby nie mój brat nie usłyszałabym o Edwardzie Nortonie. Nie obejrzałabym „Podziemnego kręgu”, „Czerwonego smoka” czy „Iluzjonisty”. Te trzy filmy pokazały mi, że Norton to świetny aktor i każdy film z nim jest dobry, a nawet bardzo dobry. Niektóre jednak nie spełniają moich oczekiwań do końca, a chodzi mi tu o „25 godzinę”.
Film przedstawia historię nowojorskiego dilera narkotyków, Monty’ego Brogana, który zostaje złapany i za 24 godziny musi się stawić w więzieniu, aby spędzić w nim 7 najbliższych lat. W ciągu tego dnia Monty pragnie pożegnać się ze swoimi najbliższymi: ojcem, dziewczyną, przyjaciółmi i zastanawia się kto go zdradził.
  
Ja podzieliłam sobie ten film na dwie części. Pierwsza trwa ok. 105 minut. 105 minut w czasie, których miałam ochotę zmienić kanał bądź iść spać (oglądałam ten film w niedzielę na TVP1, zaczął się o 23:10). Właściwie nic się w tym czasie nie działo: rozmawiali, żegnali się, pili, wspominali. Była również jedna wspaniała scena: monolog Monty’ego w łazience. 

Druga część filmu trwa ok. 30 minut. Dla mnie zaczyna się to od sceny w parku, gdzie Monty żegna się ze swoimi przyjaciółmi: Jakobem i Frankiem. Zmusza on jednego z nich do zrobienia czegoś, na co ten drugi nie chce się zgodzić. Właśnie tu widać ile znaczy dla nich przyjaźń mimo tego co, że mężczyźni nie pochwalają tego co robił Monty. Następnie widzimy pożegnanie z dziewczyną i ojcem, który proponuje mu alternatywę: ucieczkę, życie z dala od najbliższych, ale bycie wolnym.

Dzięki tej drugiej, krótszej części podsumowałam sobie cały film i szczerze go polecam. Mimo początkowej niechceci, może nawet braku zrozumienia, na koniec wiedziałam dlaczego ten film tak wygląda. W tym wszystkim nie chodzi o ładne kobiety, piękne miejsca i drogie samochody. Ten film pokazuje, że przyjaciele są z nami zawsze. Nawet jeśli nie popierają naszych decyzji, nie rozumieją ich są z nami kiedy ich potrzebujemy. 
A monolog? Jeśli ktoś zobaczy tylko go pomyśli, że bohater nie cierpi Nowego Jorku. Monty powiedział to wszystko, bo tak naprawdę uwielbia to miejsce i nie wyobraża sobie żyć z dala od niego. Moim zdaniem dobrze odda to cytat z Inwokacji: „Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, Kto cię stracił.”

niedziela, 28 sierpnia 2011

Jesienne premiery, których nie zamierzam przegapić część 2

Dziś druga część listy z tegorocznymi premierami. Zapraszam do czytania i oglądania.

1) Pan Am (ABC) serial dramatyczny, którego akcja rozgrywa się w latach 60. XX wieku. Bohaterami są piloci i stewardesy pracujący w liniach lotniczych Pan Am.


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- zawsze podobały mi się filmy, których akcja dzieje się w samolocie i mam nadzieję, że w tym serialu to znajdę.

 2) Person of Interest (CBS) - serial kryminalny wyprodukowany przez J. J. Abramsa. Serial opowiada o rzekomo martwym byłym agencie CIA, który łączy swoje siły z tajemniczym milionerem, żeby walczyć z przestępczością w Nowym Jorku.


 Serial trafił na moją listę, ponieważ:
Tu podam kilka nazwisk:
1) J. J. Abrams  
2) Michael Emerson – dla mnie wspaniały Ben Linus z „Zagubionych”
Tych dwóch panów to dla mnie dobry powód, żeby zainteresować się tą produkcją. I jeszcze jedno: rzekomo martwy były agent CIA?! 

3) Revenge (ABC) -  serial dramatyczny będąćy współczesną kobiecą wersją „Hrabiego Monte Cristo”. Główna bohaterka, Emily Thorne, przyjeżdża do Hamptons, by zemścić się na ludziach, którzy zniszczyli jej rodzinę. 


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- widzę Hamptons – myślę bogactwo, tajemnice, zdrady jeśli do tego wszystkiego dodać wątek zemsty – dla mnie super.

4) Suburgatory (ABC) -  serial komediowy opowiadający historię młodej dziewczyny, która zostaje zmuszona by zamieszkać z ojcem na przedmieściach Nowego Jorku. 

 Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- czasami mam chęć obejrzeć coś lekkiego, ładnego i przyjemnego, a to właśnie tak wygląda. Obawiam się jednak, że na dłuższą metę będzie to denerwujące, ale zobaczymy.

5) Terra Nova (FOX) serial science-fiction opowiadający o ojcu rodziny, który zostaje wysłany z 2149 roku w przeszłość, by uratować ludzkość. 


 Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- producentem wykonawczym tego serialu jest między innymi Steven Spielberg.
- mamy tu przyszłość, przeszłość i dinozaury co daje dość ciekawe połączenie.

 6) New Girl (FOX) -  serial komediowym, w którym główna bohaterka rzuca swojego chłopaka i wprowadza się do mieszkania z trzema współlokatorami.


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- trudno mi podać jakiś w miarę sensowny powód dlaczego zdecydowałam się dodać tę pozycję na moją listę. Ujmę to krótko: trailer mnie przekonał.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Jesienne premiery, których nie zamierzam przegapić część 1

Jedne seriale się kończą, żeby mogły powstać nowe. Oto moja lista tegrocznych premier, które mam zamiar obejrzeć.

1) A Gifted Man (CBS) -  serial medyczny przedstawiający losy niezwykle ambitnego chirurga, który sensu życia uczy się od swojej zmarłej żony.


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- jest to serial medyczny, a ponieważ lubię ten rodzaj seriali postanowiłam sprawdzić i ten
- lekarz rozmawia ze swoją zmarłą żoną – chcę zobaczyć jak scenarzyści to wytłumaczą. Dar? Guz mózgu?

 2) Alcatraz (FOX) - serial dramatyczny od twórcy „Zagubionych” J.J. Abramsa, w którym wystąpi znany z tej produkcji Jorge Garcia. Główny bohater (Garcia) będzie starał się wyjaśnić przyczynę nagłego pojawienia się więźniów i strażników z Alcatraz, którzy zniknęli z terenu więzienia 30 lat wcześniej. 


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- za serial odpowiedzialny jest J.J. Abrams, więc oczekuję czegoś pokręconego, ale wciągającego
- miło będzie zobaczyć Jorge’a Garcię w innej roli niż znany mi już Hugo i nie w ramach gościnnego występu

3) American Horror Story (FX) - nie napiszę wiele o tej produkcji, bo na jej oglądanie zdecydowałam się dziś rano po obejrzeniu tego: 


4) Apartment 23 (ABC) -   sitcom, który opowiada losy słodkiej dziewczyny, która przeprowadza się do Nowego Jorku.



Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- jedną z głownych ról gra Dreama Walker, która moim zdaniem jest świetna w roli Becci w „Żonie idealnej”

5) Grimm (NBC) – serial określany mianem czarnego dramatu fantasy, w którym postacie z baśni braci Grimm naprawdę istnieją. 



Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- baśnie braci Grimm! Liczę na to, że to reklama sama w sobie i serial nie zawiedzie moich oczekiwań.

6) Hart Of Dixie (The CW) -  serial komediowo-romantyczny śledzący losy młodej lekarki z Nowego Jorku, która dziedziczy praktykę w małym mieście na południu USA.


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- jak już wspomniałam wcześniej – lubię seriale medyczne
- The CW kojarzy mi się z serialami, które się łatwo ogląda („Plotkara”), a to zawsze dobra odskocznia po obejrzeniu kilku seriali dramatycznych

7) Once Upon a Time (ABC) serial fantastyczny przedstawiający świat, w którym Śnieżka oraz Zła Królowa naprawdę istnieją. 


Serial trafił na moją listę, ponieważ:
- chcę zobaczyć Jennifer Morrison w innej roli niż „zrobię dla House’a wszystko” Cameron czy nijakiej Zoey w „Jak poznałem waszą matkę”
- to drugi po „Grimm” serial, który będzie miał w sobie coś baśniowego i chcę zobaczyć, który z nich (a może oba) da sobie z tym radę. 

Początek


Początki zawsze są trudne, więc postaram się, aby ten był w miarę krótki i przyjemny. Długo zastanawiałam się jak powinien wyglądać ten blog i co bym na nim umieszczała. I szczerze powiedziawszy: dalej nie mam jednego, jasnego planu, ale mam nadzieję, że będzie dobrze.

„Co dziś oglądamy?” (CDO) jest blogiem, na którym będę publikowała różnego rodzaju rzeczy dotyczące seriali (oraz czasami filmów) czyli moje opinie, zdjęcia, nowinki. Mam nadzieję, że forma wam się spodoba i będziecie tu zaglądać. Zapraszam!