poniedziałek, 19 września 2011

Słaby koniec słabego sezonu – parę słów o 4 sezonie True Blood.

Moja przygoda z True Blood trwa 5 miesięcy, więc dobrze pamiętam początki tego serialu oraz każdy sezon z osobna. Pierwszy był średni, drugi mnie denerwował, trzeci był świetny (Russell Edgington!), więc liczyłam na to, że czwarty również będzie dobry. Nie był.

(Uwaga w dalszej części zdradzam fabułę 4 sezonu, więc jak planujecie go oglądać to nie czytajcie notki.)

Zacznijmy od tego, że w finale 3 sezonu Sookie znika gdzieś ze swoją matką chrzestną. Dla mnie super. Liczyłam, że w 4 będzie trochę wróżkowych scen, że ona tam trochę pobędzie i dopiero potem wróci, gdzie wszyscy będą pytać „o, Sookie, gdzie Ty byłaś?!”. Pytali, ale bohaterka w tym „świecie” spędziła jakieś 5 minut, narobiła bałaganu i sobie poszła. Sama kraina (naprawdę nie wiem jak to nazwać) była jakaś taka dziwna, a te wróżki zmieniające się w potwory i strzelające kulami mocy. No proszę... Może niech jeszcze krzykną „transformacja!” i będzie zupełnie jak w Dragon Ball. Sookie wraca do domu i okazuje się, że minęło trochę więcej czasu niż zakładała. Jason jest policjantem, Bill został królem, Eric kupił jej dom, a całe miasto myśli, że ona nie żyje. Minął rok, ale jakoś tego nie zauważamy, bo mimo nowości w fabule ona szybko się gubią i przestajemy pamiętać, że był jakiś przeskok w czasie. Przeskok więc im się nie udał, a co więcej akcja sezonu znowu trwała jakieś 2 tygodnie, więc w 5 sezonie powinna być zima. Na śnieg nie liczę, ale mam nadzieję, że Sookie znowu nie będzie biegała w jednej ze swoich letnich sukienek.

W 4 sezonie pojawiają się kolejne magiczne rzeczy. Oprócz wampirów, zmiennokształtnych, panterołaków, wilkołaków i wróżki mamy tu jeszcze czarownice oraz medium. Szczerze powiem, że dalej nie wiem po co zrobiono z Lafayette’a medium i dochodzę do wniosku, że tam niedługo nikt nie będzie po prostu człowiekiem, każdy będzie kimś innym. Jeśli chodzi o wróżki to ich rola w 4 sezonie była ważna: Marnie postanowiła wyruszyć na wojnę z wampirami w czym początkowo pomaga jej Antonina (wiedźma spalona na stosie, która sprawiła, że wampiry wyszły w dzień na ulic) oraz grupka zwolenników, którzy później są przez nią przetrzymywani. Początkowo było ciekawie: Eric stracił pamięć przez co mieliśmy trochę śmiesznych (a potem męczących) scen i mogliśmy pooglądać jego relację z Sookie. Bill starał się udowodnić, że jest świetnym królem, Pam straciła twarz. Działo się, aż przestało. Wróciło TB, w którym akcja się wlecze, odcinki są bo są i tylko ich końcówki naprawdę coś znaczą. Tu chciałoby się napisać: ale ostatnie 3 odcinki były przecudowne i wynagrodziły całą mękę sezonu. Nie zrobiły tego. W prawdzie w 11 odcinku coś zaczęło się dziać: wampiry postanowiły zaatakować Marnie, oczywiście we wszystko zamieszana była Sookie, więc nie odbyło się bez łzawej sceny pod tytułem: „umrę tylko dlatego, żeby Sookie mogła żyć”. Marnie zginęła, ale nie do końca. Jej duch zawładnął ciałem Lafayette’a. Spodziewałam się, więc jakiegoś fajnego finału, a przynajmniej paru ładnych minut w czasie których byłoby to jakoś efektownie zakończone. Może ktoś był zachwycony tą sceną pod domem Billa, ale ja nie. Dla mnie była słaba, nawet bardzo słaba, a to jak Marnie sobie odeszła było rozczarowujące. Reszta finału nie była lepsza. Mieliśmy ciągnące się, lekko bezsensowne i nudne sceny. Kolejną łzawą scenę z trójkątem: Bill-Sookie-Eric, ale tym razem pod tytułem: „kocham was, ale nie mogę z wami być”. Ciekawa jestem jak długo wytrzyma w swoim postanowieniu: odcinek, dwa?

Jednak, żeby nie wyszło na to, że znalazłam same wady przyszedł czas na plusy tego sezonu (a bardziej finału). Jak zwykle w finale zamknięto wątek tego sezonu: Marinie i wiedźmy, ale pojawia się coś nowego. Pojawił się kolega z wojska Terry’ego, Arlene ucięła sobie pogawędkę (kolejne medium?!) z Rene, który ostrzegł ją przed Terrym co może oznaczać jedno: dowiemy się więcej o przeszłości Terrego i to nie będzie ładne (a przynajmniej na to liczę). Mamy również dwa powroty, które się łączą: wielebny Steve Newlin pojawił się w drzwiach Jasona jako wampir oraz Russell wydostał się spod betonu. Liczę, więc na to, że sezon 5 będzie bardzo podobny do sezonu 3 czyli będzie się kręcił głównie wokół wampirów. Kolejnym plusem są dla mnie śmierci dwóch nielubianych przeze mnie postaci. Po pierwsze Jesus, na którego scenarzyści jakby nie mieli pomysłu. Najpierw był pielęgniarzem, potem brujo, a na końcu skończył jako potężny czarodziej, który potrafi obudzić w sobie demona przez co zmieniał się jego wygląd. Po drugie Tara, na której zniknięcie liczyłam od pierwszego sezonu i mam nadzieję, że w 5 nie będzie w jakiś magiczny sposób żyła, bo to byłoby okrutne. 

Podsumowując 4 sezon był najsłabszym sezonem w historii True Blood. Nie wykorzystano możliwości jakie dawało pojawienie się wiedźm, wątki były bezsensowne i urywane, jakby scenarzyści dochodzili do tego samego co ja i postanawiali z tego zrezygnować. Niektóre sceny były zbyt długie i zbyt nudne przez co traciło się chęć do dalszego oglądania. Często również trzeba było czekać aż 40 minut, żeby wreszcie coś zaczęło się dziać. Mimo wszystko za rok zainteresuję się datą premiery 5 sezonu, bo zachęca mnie do tego powrót Russella i aktualny brak informacji na temat pojawienia się kolejnych „odmieńców”.   

1 komentarz:

  1. Dla mnie to jednak trzeci sezon był najsłabszy, mimo Russela (którego scena z wyrywaniem kręgosłupa prezenterowi jest dla mnie obłędna), bo i strasznie mi się podobał sezon drugi. Dlatego wobec sezonu drugiego nie ma równych, a i też potem nauczyłam się chyba wiele nie wymagać od TB. I przydało się. Sezon był nudny. Najpierw było wielkie woow, bo naprawdę spodobało mi się jak przedstawili historię Antonii, a potem całość działania wiedźm. Pomysł by wampiry wyszły na ulicę? Super. Pam bez twarzy? Super. Eric bez pamięci? Super, ale też do czasu. Łzawy trójkąt Bill-Sookie-Eric jest straszny. Niech zabiją Billa i Sookie i się z tego zrobi porządny serial :D.
    Na cały finał końcówka najmocniejsza. O tyle jak mnie Tara nie wkurzała, ani Jesus w końcu też, o tyle Steve Newlin jako wampir zdecydowanie mnie ciekawi. No i Russel. Ale dobrze, że to jest jednak serial HBO, sezon ma tylko 12 odcinków i jest co rok. Gdyby iść torem nawet przykładowo House'a, to obawiam się, że byłoby niezjadliwie. Pomimo całej mojej miłości do Erica.

    OdpowiedzUsuń