niedziela, 11 grudnia 2011

Półmetek siódmego sezonu HIMYM.


Siódmy sezon „Jak poznałem waszą matkę” od początku sprawiał mi problemy. Po premierowych odcinkach miała się tu pojawić opinia na ich temat i jak wiadomo: nie pojawiła się. Przed napisaniem tego podsumowania przejrzałam wszystkie odcinki z tego roku i jedyne, co mogę napisać to: działo się, oj działo. Podzielę to wszystko na wątki.


Wątek Marshalla i Lily – o ile w 6 sezonie bardziej mnie irytowali niż śmieszyli w tym sezonie jest już normalniej. Może to, dlatego, że Lily przestała non stop opowiadać o zajściu w ciąże, ponieważ spodziewa się dziecka. Scenarzyści postanowili dać im dziecko, na które fani już trochę czekali. To sprawiło, że troszkę wydorośleli. A są mniej denerwujący, bo odnoszę wrażenie, że zostali zepchnięci na drugi plan. Jedyny ważny wątek, jaki przychodzi mi do głowy to ten, że dostali dom. W tym sezonie zdecydowanie ustąpili miejsca dla Barney’a i Robin.


Wątek Barney’a i Robin to zdecydowanie temat przewodni tego sezonu. Jako wielka fanka Barney’a nie mogę narzekać, choć nie będę ukrywać, że miło by było poznać wreszcie matkę. Wróćmy jednak do Barney’a i Robin. Na początku sezonu Barney jest z Norą, a Robin nie może sobie poradzić z tym, że ciągle coś do niego czuje. W 4 odcinku scenarzyści do trójkąta postanowili dodać kogoś jeszcze i tak powstał nam kwadrat: Barney-Nora-Kevin-Robin. Na szczęście nie przetrwało to zbyt długo. Barney i Robin spędzili razem noc, co uświadomiło im, że ciągle coś do siebie czują i tym sposobem Barney zerwał z Norą. Jednak Robin nie potrafiła zerwać z Kevinem. To, dlatego 10 odcinek nosi u mnie nazwę: „Niech ktoś przytuli Barney’a!”. Zdobył się na coś, czego nie spodziewalibyśmy się po nim w okolicach… hmm… w sumie to nigdy. Czy ktoś z was widział kiedyś w Barney’u faceta, który robi wszystko by być z kobietą, którą kocha? A co więcej czy ktoś z was wyobrażał sobie, że Barney będzie miał złamane serce? Ja nie. Wszystko zmienia się między nimi w momencie, gdy Robin myśli, że jest w ciąży. Najpierw Barney jest tym, który się cieszy, a następnie oboje tego nie chcą. Ostatecznie okazuje się, że żadnego dziecka nie było i nie będzie, ale o tym później.

Mamy jeszcze wątek Teda. Wątek Teda… W tym sezonie to jest zdecydowanie coś, co łatwo pominąć. Ted został zepchnięty na sam koniec, nie jesteśmy ani trochę bliżej poznania matki niż byliśmy w 6 sezonie. Były dwa ważne odcinki z tym bohaterem. Jeden, w którym spędził dzień z Victorią i drugi, w którym odnalazł  Slutty Pumpkin. W obu przypadkach było jednak coś, co odwracało od tego uwagę. W tym pierwszym był to zakład o krawat z kaczkami, w drugim przyćmiewały to dwie rzeczy: Lily i Marshall w ich domu oraz Barney i jego bycie Kanadyjczykiem. W tym sezonie Ted zdecydowanie jest postacią mało ważną i mam nadzieję, że w drugiej połowie sezonu się to zmieni.

Wróćmy teraz do odcinka, który był inny niż cała reszta. Po pierwsze to Robin, a nie Ted opowiadała swoim dzieciom o tym jak poznała ich ojca, a właściwie to opowiadała o tym jak dowiedziała się o tym, że nie może ich mieć i że są tylko wytworem jej wyobraźni. Jest to pierwszy odcinek HIMYM, który wyprowadził mnie z równowagi, nie spodziewałam się czegoś takiego. Byłam gotowa założyć, że dziecko nie istnieje bądź Robin je w pewnym momencie straci, ale nie to, że nie będzie ich mieć wcale. Smutne (i niestety prawdziwe) w tym wszystkim jest to, że nie mogła powiedzieć o tym nikomu, bo nie zareagowaliby tak jak powinni. Za wszelką cenę staraliby się ją pocieszyć, a nie o to Robin chodziło. Zakończenie 12 odcinka to jest coś, czego ona chciała, zrozumienia, pocieszenia, a nie próby odwrócenia uwagi.
Siódmy sezon to sezon zmian: partnerów, domu, planów. To sezon który, mimo iż ma większość dobrych odcinków nie zbliżył nas ani o krok do odpowiedzi na główne pytanie: jak Ted poznał matkę swoich dzieci, a o to właśnie tutaj chodzi. Nie wiem czy będę szczęśliwa jak obejrzę wszystkie zaplanowane odcinki, żeby zobaczyć kolor włosów matki czy coś takiego. Liczę na to, że HIMYM nie zostanie rozciągnięte na niewyobrażalną ilość serii i scenarzyści już niedługo zaczną nam zdradzać nieco więcej o matce. Teraz nie pozostaje nam nic innego jak tylko czekać na nowe odcinki.

sobota, 10 grudnia 2011

Suburgatory – wrażenia po 6 odcinkach.

Tak jak obiecałam obejrzałam jeszcze 3 odcinki, żeby podjąć ostateczną decyzję czy oglądać to dalej czy nie. Zdecydowałam, że 6 odcinków to i tak dużo i czas pożegnać się z przedmieściami i wrócić do miasta.


Odcinki 4-6 obejrzałam jeden po drugim i powiem jedno: odcinek halloweenowy jest świetny. Bardzo podobały mi się te wszystkie ozdoby w tym cudownie zadbanym sąsiedztwie i to, że George musiał o to walczyć. Walka to wielkie słowo, ale zmuszenie Dallas do obejrzenia horrorów, aby przekonać ją do idei straszenia było fajnym pomysłem. Z drugiej strony mamy Tessę, której przyjaciele wierzą, że jest opętana przez ducha Misty i postanawiają przeprowadzić egzorcyzmy. Wszystko fajnie tylko Misty żyje i ma się dobrze. Odcinek kończy się tym, że Tessa i George straszą dzieci i rozdają cukierki, czyli robią to, co powinni i o co walczyli. Pozostałe dwa odcinki są nijakie. Tak ogląda się je miło i łatwo, ale raz jeszcze: nie o to chodzi w komediach. Komedie mają mnie zmusić do śmiechu, a nie wymagając zbyt wiele: do uśmiechu. Tutaj tego nie ma. Ogląda się, nagle zauważa się, ze to już koniec i czas zająć się czymś innym i tyle. Zdecydowanie nie polecam Suburgatory, jeśli ktoś poszukuje komedii, która zmusi go do śmiechu. Nie polecam również dla osób, które oprócz okazji do pośmiania się szukają też historii. Tu głównym wątkiem jest to, że Tessa chce wrócić do miasta i że nie rozumie przedmieść. Nie jest to coś, na co moim zdaniem warto tracić czas.

Jest to jesienna premiera, którą zdecydowanie mogłam sobie darować.